Las zlewał się w jedno otulony czarnym woalem nocy. Tylko gdzieniegdzie blask księżyca przebijał się przez gęste konary drzew. Nimnar leżała w bezruchu, wpatrując się w ciemność i czuła jak mrok jej żalu i bólu ciągnie do mroku nocy. Bała się zamknąć oczy, by znów nie ujrzeć zniszczenia Valadii. Nie potrafiła wymazać tych obrazów z pamięci. Chciała płakać, lecz nie miała już łez, tylko czarną otchłań tam gdzie kiedyś było serce. Otchłań, w której dudniło echo wyrzutu sumienia. To twoja wina. To twoja wina. To twoja wina.
- To twoja wina. - Szept przedarł się przez mrok. - Trzeba było od razu jej powiedzieć.
Kapłanka rozpoznała głos Thorona i zaczęła nasłuchiwać.
- Nie tutaj - mruknęła Greta.- Ona przecież...- Nie tutaj - głos Grety był nieznoszący sprzeciwu.
Nimnar bała się poruszyć, by nie dać rodzeństwu znać, że nie śpi. Słyszała jak Thoron i Greta oddalają się od obozowiska. Dopiero po chwili odważyła się wstać i skierowała się w stronę przytłumionych głosów. Skradała się najostrożniej jak tylko potrafiła, aż była w stanie usłyszeć rozmowę.
- Powinniśmy jej powiedzieć. - W głosie Thorona była jakaś smutna nuta.
- Szaleju się najadłeś? Nigdy nam tego nie odda! - uniosła się Greta. - Jest kapłanką. Szkolili ją do tego. Musimy...
Greta urwała i na chwilę zapadła cisza. Nimnar starała się oddychać miarowo, chociaż serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
- Thoronie... - odezwała się cicho Greta. - Musimy to zdobyć za wszelką cenę, a gdybyśmy jej powiedzieli... Ona nie jest taka jak my, nie zrozumie. Posłuchaj mnie. Ty jesteś spełnieniem przepowiedni. Rodzice w to wierzyli, ja w to wierzę.
- Może się mylisz. Może wszyscy się mylicie - mruknął Thoron. - Nie potrafiłem ich ocalilć. Moja moc...
- Oni z dumą oddali za to życie! - podniosła głos Greta. - A ja obiecałam, że uczynię z ciebie największego maga w całej Eyi i słowa dotrzymam. Bogowie zesłali nam tą kapłankę nie bez powodu.
- Widziałaś co tam się stało. Nie potrafię nad tym panować. Musimy jej powiedzieć. Uratowaliśmy ją z Valadii, może zechce nam pomóc.- Bzdura - burknęła Greta. - Zrobię z ciebie maga, choćbym miała wyrwać Oko Bogów z jej truchła!- Greta!
Nimar zadrżała na te słowa i odruchowo położyła dłoń na sakiewce skrywającej magiczny kamień. Poczuła delikatne pulsowanie magii - tak czystej, a jednocześnie tak niebezpiecznej, nieświadomej ile istnień pochłonęło już pragnienie władania jej mocą. Niewiele myśląc, Nimnar rzuciła się do ucieczki.
- Co to... - Greta usiłowała dostrzec coś w ciemności. Thoron ruszył w kierunku obozu. Miał złe przeczucie.
Nimnar biegła co sił, w ostatniej chwili lawirując między drzewami, które wyłaniały się z ciemności. Słyszała, że któreś z rodzeństwa za nią biegnie. Nie mogła tam zostać. Musiała strzec magii, ostatniego, co zostało po jej życiu w Valadii. Po raz pierwszy od wieczora, w który zostałą wybrana, poczuła się strażniczką.
- Nimnar! - To Thoron ją wołał, ale biegła dalej. Był zbyt blisko.- Nimnar! Wracaj!
Po chwili przestała słyszeć wołanie. Biegła jeszcze przez jakiś czas, aż dotarła na skraj lasu. Blask księżyca oświetlał rozciągające się przed Nimnar łąki. Było tak cicho i spokojnie, jakby czas się zatrzymał. W oddali rozległo się szczekanie psów. Wioska.
Nimnar obejrzała się za siebie, spoglądając na ciemną linię lasu. Bez wątpienia była tam bezpieczniejsza i łatwiej mogła ukrywać się przed Karmazynowymi Rycerzami. Nie mogła jednak pozwolić, by Thoron i Greta odebrali jej Oko Bogów. Chociaż była im wdzięczna za ocalenie, zrozumiała, że odkąd uciekła ze świątyni, nie mogła już nikomu zaufać. Ruszyła w kierunku wioski, gotowa na wszystko.
***
Obcasy wojskowych butów Damira wystukiwały miarowy rytm na posadzkach pałacu cesarskiego. Czerwona peleryna łopotała w rytm kroków, odznaczając się na tle czerni i złota bogato zdobionych korytarzy. Stukanie obcasów umilkło nagle, gdy kapitan zatrzymał się przed masywymi, drewnianymi drzwiami. Pchnął je mocno i wszedł do komnaty.
- Mów co wiesz o... - Damir urwał nagle. Spodziewał się ujrzeć Radenosa, starego cesarskiego maga pochylonego nad księgami, albo prowadzącego swoje durne eksperymenty. Zamiast tego, przy masywnym biurku, tyłem do drzwi siedziała drobna ciemnowłosa kobieta.
Nie wystraszyła się nagłego wtargnięcia Damira. Wstała z krzesła, odwracając się w kierunku kapitana. Bardowie opisywali jej urodę na wiele sposobów, zachwycając się jej delikatnymi rysami twarzy, różanymi ustami, porcelanową cerą, długimi brązowymi lokami. Jednak tym co odbierało Damirowi mowę, były jej oczy. Szaro-niebieskie, przeszywające jego, jak czuł, duszę, rozum i serce. Jednym spojrzeniem potrafiła ujarzmić bestię jaką w sobie nosił, i sprawić by czuł się bezbronny i mały.
- Jej Cesarska Mość... - powiedział cicho, kłaniając się. - Wybacz. Ja... Liczyłem, że zastanę Radenosa.
Kącik ust cesarzowej drgnął lekko - uśmiech czy pogarda?
- Witaj Kapitanie - przywitała się cesarzowa. - Nie sądziłam, że rozczaruję dziś samego Kapitana Karmazynowych Rycerzy, wielkiego zdobywcy... zaraz jak się ta wioska nazywała?
Zmarszczyła delikatnie brwi.
- Ah! - wykrzyknęła teatralnie. - Valadia! Potrzeba wielkiego wojownika, by tak rozprawić się z wioską rolników i kapłanek.
A więc wiedziała już o Valadii. Liczył, że te wieści do niej nie dotrą, zważywszy na to, że cesarz odsunął ją od siebie. A teraz gardziła Damirem jedyna osoba, na której szacunku naprawdę mu zależało. Nie mógł znieść, gdy patrzyła na niego z obrzydzeniem.
- Była tam poszukiwana osoba brudnej krwi - próbował wyjaśnić Damir. - Cesarz...- Jedna osoba? - Cesarzowa spojrzała na niego zdziwiona.- Złapaliście ją przynajmniej? - zapytała, odwracając się plecami do Damira, próbując ukryć swój smutek. Ile żyć jest w stanie poświęcić jej mąż, by wytropić mieszańca? Kiedy taki się stał? Czy Ossan kazałby dokonać takiej masakry? Cesarzowa nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia na takie działania. Mąż niemal wcale z nią nie rozmawiał, nie miała do niego dostępu. A Damir... był pierwszym, który przyjaźnie powitał ją w Cesarstwie i dalej traktował ją tak samo. Gdy go poznała, miał takie dobre serce... Bolało ją, gdy widziała kim się stał. Czy ten chłopak, który czekał na nią w porcie gdy przybyła do Cesarstwa Emmural, był zdolny do takiej brutalności? Nie mogła, nie chciała go takim widzieć.
- Nie - odparł Damir. - Uciekła.
Cesarzowa oparła dłoń na biurku maga, czując jak do oczu napływają jej łzy. Tylu niewinnych zginęło na darmo?
Drzwi do komnaty otworzyły się i stanął w nich Radenos, cesarski mag.
- Wasza Cesarska Mość. Kapitanie - skłonił się. - W czym mogę wam pomóc?- Właśnie wychodziłam, Radenosie. - Cesarzowa odwróciła się w kierunku drzwi, a jej długa suknia zaszeleściła. Po chwili zniknęła za drzwiami, zostawiając rycerza i maga samych.
Radenos okrążył biurko stojące na środku komnaty i podszedł do jednego z regałów pełnych ksiąg. Przesuwał palcem wskazującym po grzbietach książek niemal nie zwracając uwagi na Damira.
- Czego potrzebujesz tym razem, Kapitanie? - zapytał mag, nadal nie spoglądając na rycerza.- Czym jest Oko Bogów? - zapytał Damir.
Radenos przestał przeszukiwać półki i spojrzał na kapitana z uwagą. Nie wydawał się zaskoczony tym pytaniem, a jednocześnie niezbyt palił się do udzielenia jakiejś odpowiedzi.
- Rozumiem, że nie udało ci się jej znaleźć... - Mag nadal przyglądał się Damirowi.- Czym jest Oko Bogów? - zapytał zdenerwowany już kapitan.- Hm, nie było jej w świątyni? - zapytał mag, ni to rycerza, ni to samego siebie.
Damir stracił cierpliwość, podbiegł do Radenosa i złapał go za szyję, przyskając jego plecy do regału.
- Czym. Jest. Oko. Bogów. - warknął zaciskając uścisk na szyi maga. - Gadaj!
Radenos wykrzywił wargi w uśmiechu. Nagle Damir krzyknął, puszczając maga i odskakując od niego jak oparzony. Dłonie paliły go żywym ogniem. Radenos wykonał lekki ruch dłonią i ból opuścił Damira równie szybko jak się pojawił. Rycerz sięgnął po miecz i ruszył na maga z okrzykiem wściekłości. Nie zdążył jednak zrobić dwóch kroków, gdy potężny podmuch powietrza odrzucił go na drugą stronę komnaty.
- Ty psie - warknął Damir, podnosząc się z posadzki i trzymając się za brzuch.- Uspokój się. - Głos maga był spokojny, ale donośny.
Damir zrobił krok w przód, znów unosząc miecz, lecz zatrzymał się na widok uniesionej dłoni maga.
- A! - zawołał ostrzegawczo Radenos. - Nie masz dosyć?
Widząc zawahanie na twarzy kapitana, kontynuował:
- Zadajesz złe pytania, Damirze. Nie powinieneś zastanawiać się czym, a kim jest Oko Bogów.
Damir schował miecz i pokręcił głową z niedowierzaniem. Durny mag, zapłaci za używanie mocy przeciwko Kapitanowi Karmazynowych Rycerzy. Niech tylko cesarz się o tym dowie! Damir podszedł do jednego z krzeseł przy biurku i rozsiadł się wygodnie. Radenos znów odwrócił się w stronę regału i wrócił do szukania jakiejś księgi.
- Zaczniesz w końcu mówić? - zdenerwował się rycerz. Mag uniósł dłoń i Damir umilkł, nie chcąc znów oberwać magią.
Po chwili Radenos wyciągnął jedną z ksiąg i usiadł przy biurku, na wprost Damira. Wertował strony póki nie znalazł tego czego szukał.
- Ciekawe... - mruknął do siebie mag.- Co jest takie ciekawe? Odpowiadaj na moje pytania, bo inaczej cesarz się o tym dowie! - warknął Damir.- Spokojnie, spokojnie... - odparł mag.- Czym... - Damir umilkł. Odchrząknął i zapytał jeszcze raz:- Kim jest Oko Bogów?
Radenos uśmiechnął się lekko, założył ręce na piersi i spojrzał uważnie na Damira, jakby myślał nad każdym słowem jakie miał zaraz wypowiedzieć.
- To kim jest zależy od tego, kto jest w jego posiadaniu - zaczął mówić mag. - Istnieją pewne... przekazy z dawnych czasów, które mówią o tym, że bogowie i ich magia zostały zamknięte w przedmiocie, który miał tę moc... utrzymać w sobie. Musiał mieć jednak swojego strażnika. Taka moc w niewłaściwych rękach mogłaby zniszczyć świat jaki znamy.- Pradawni bogowie to zwykłe zabobony wieśniaków i mieszańców - prychnął Damir. - Przestały istnieć wraz z Wielką Czystką. Ich magia została wypleniona. Jakąkolwiek moc ma ten przedmiot, to nie może być to.
Radenos patrzył gdzieś ponad ramieniem Damira, nieobecny.
- Nie było cię jeszcze na świecie, Damirze, gdy cesarz Essan Krwawy poprowadził Karmazynowych Rycerzy do wojny. - Radenos mówił cicho, jakby nie chcąc zbudzić duchów z tamtych lat. - Ludzie wierzyli w swoich bogów... Fira, Khaya, Ghull, Huff - oni władali potężną mocą żywiołow.
Damir pokręcił głową ni to z niedowierzaniem, ni to z politowaniem. Nie mógł uwierzyć jak naiwny był Radenos. Czysta rasa ludzi panowała nad Eyią. Karmazynowi Rycerze polowali na nielicznych mieszańców i magów. Radenos żył tylko dzięki łasce cesarza. Był jego kundlem, a jego zdolności wykorzystywano na potrzeby Cesarstwa. Większym honorem byłoby dla niego zginąć z rąk Karmazynowych Rycerzy.
- Czymkolwiek jest moc zamknięta w Oku Bogów... - zaczął Damir. - Jak można ją uwolnić?
Radenos skierował swój wzrok z powrotem na rycerza przed nim. Nie był gotowy na to, by usłyszeć prawdę. Stał się okrutny i bezwzględny, nie próbowałby nawet zrozumieć. Może kiedyś zdecyduje się zawrócić z tej ścieżki zniszczenia, ale musiałby najpierw zakwestionować to kim jest i w co wierzy. Radenos nie mógł jednak ryzykować i czekać zbyt długo. Jeśli Oko Bogów rzeczywiście istnieje, może zmienić los świata.
- To wie tylko jego strażnik - powiedział mag.
Wstał od biurka, wziął do rąk księgę, którą wcześniej przeglądał i wydawał się ważyć ją w dłoniach. Po chwili podał ją Damirowi.
- Weź. Pomoże ci zadać właściwe pytania.
Kapitan wstał, ostrożnie wziął księgę z rąk maga i skinął głową w podziękowaniu. Następnie odwrócił się i skierował do drzwi.
- Damirze? Nie zapytałeś o strażnika.
Rycerz zatrzymał się. Stał tyłem do maga, trzymając już dłoń na klamce.
- Wiesz kim on jest - mag ni to stwierdził, ni to zapytał.
Damir otworzył drzwi i wyszedł bez słowa.
Radenos wpatrywał się jeszcze przez chwilę w drzwi po czym wyszeptał do siebie jej imię:
- Nimnar.
Tak, to ja, Moore. Trochę jak Persefona, co jakiś czas wracam z podziemia na powierzchnię. A może to z powierzchni wracam do podziemia?
Tak czy siak, znów tu jestem. Nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze tu zagląda, ale jeśli tak - to miło znów Cię tu gościć :)
Ten rozdział nie jest sprawdzany, więc mogą pojawić się błędy i literówki. Tak długo mnie nie było, że nie pamiętam też do końca jak pisząc na Blogspocie robić porządne akapity, więc jeśli ktoś to czyta - przepraszam Cię najmocniej!
Piszę tę historię głównie dla siebie. Mieszka w mojej głowie rent-free od wielu, wielu lat i hm, zbyt bliska jest mojemu serduszku, żeby ją porzucić. Jednocześnie chcę ją tu dokończyć dla tych, którzy ją kiedyś przez wiele lat wiernie czytali, znosili moje nieustanne poprawki, motywowali mnie, pomagali się rozwijać, kibicowali bohaterom Wrong Path i mnie inspirowali. Do dziś pamiętam jak Riva poganiała mnie do pisania, i dodawała mi pewności siebie. Jeśli to czytasz Riva - dziękuję <3