wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział II Pożoga

Damir spoglądał na płonące miasto z grzbietu swojego wierzchowca. Rozkoszował się wonią śmierci a wrzask płonących żywcem ludzi był dla niego najpiękniejszą muzyką. Czuł się jak stwórca podziwiający swoje dzieło, decydujący o życiu i śmierci, wszechwładny i potężniejszy od królów. Jego słowo stawało się prawem, a w jednej chwili mógł zniszczyć to, co wielu tworzyło wiekami. Nikt nie mógł go powstrzymać i zawsze dostawał to, czego chciał. Nie wzruszały go błagania ludzi, nawet ta słodka Elilena nie mogła zmienić jego decyzji. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie jej żałosnych próśb. Taka dumna była jako najwyższa kapłanka a i tak ostatecznie padła przed nim na kolana i zawodziła jak suka. Podniecała go myśl, że ma moc o jakiej innym nawet się nie śniło. Dał jej nadzieję. Pamiętał jak spojrzała na niego tymi swoimi dużymi, pięknymi oczami z ulgą i wdzięcznością, jak nie mogła znaleźć słów by podziękować za łaskę, gdy obiecał jej, że nikogo nie skrzywdzi i zostawi tą dziurę w spokoju. Gotowa była całować rąbek jego peleryny i zanosić modły za miłosiernego kapitana Damira, gdy zaśmiał się jej w twarz i wydał rozkaz.
- Puścić z dymem tą dziurę!
Jakże była zdziwiona, ta naiwna kurwa ze śnieżnobiałego burdelu. A on się śmiał tylko. I śmiał się nawet wtedy, gdy rycerze podrzynali gardła jej przyjaciółkom, gdy brali ją jeden po drugim na środku ulicy, gdy podpalali kolejne chaty i gdy rozpruwali ojcom brzuchy na oczach dzieci.
A teraz dawał im lekcje, której nie zapomną długo. Obiecali mu półelfkę, a pomogli jej uciec. Tyle lat jej szukał, tyle żyć odebrał, że ta brudaska nawet nie zdołałaby się doliczyć. I wszystko to na nic? Nie. Zobaczą jak to jest, gdy się krzyżuje plany boga.
- Kapitanie, mamy ją. – Głos jednego z rycerzy przerwał Damirowi rozmyślania.
W innych okolicznościach, odprawiłby upierdliwego rycerza i zapamiętał jego imię, ale teraz odwrócił wzrok od Valadii i skierował go na posłańca.
- Prowadź.
Spięli konie i ruszyli w kierunku obozu. Rozłożyli się nieco dalej od Valadii, przy rzece. Nocne powietrze było niezwykle orzeźwiające i pomogło Damirowi ochłonąć. Gdy dotarli do obozu, zsiadł z konia i oddał go posłańcowi, by się nim zajął. Sam, udał się do swojego namiotu. Stojący przy wejściu strażnicy powitali go z szacunkiem i odsłonili kotarę.
Przez otwór widać było skromne umeblowanie namiotu. Duży stół z rozrzuconymi na nim planami miasta i świątyni, gdy przygotowali się do najazdu na Valadię, krzesło i siennik.
Damir wszedł do środka powoli i spojrzał z uwagą na spętaną dziewczynę. Miała ranę na głowie i lewa strona jej twarzy była pokryta zasychającą już krwią. Ciemne włosy zlepiły jej się w strąki od błota i krwi, a biała suknia była podarta i ukazywała jej ciało, pokryte siniakami.
- I co z naszą umową? – zapytał, nalewając sobie wina do kielicha. Upił łyk i przyciągnął krzesło nieco bliżej, by usiąść na wprost dziewczyny.
Spojrzała na niego przerażona, aż przeszły go dreszcze. Uwielbiał gdy kobiety patrzyły na niego ze strachem, może nawet bardziej niż gdy go podziwiały.
- Nie wiem, nie rozumiem co się stało – odpowiedziała łamiącym się głosem.
- Powiedziałaś, że półelfka będzie tego wieczora w świątyni – przypomniał jej Damir. – Nie wspomniałaś ani słowem, że może uciec podziemnymi tunelami. Nie było ich nawet w planach, które nam dałaś. A teraz nie rozumiesz co się stało? Wiesz co myślę? Że nie chciałaś żebyśmy ją znaleźli. Może nawet chciałaś nas wciągnąć w pułapkę? To brzmi jak zdrada! A wiesz co robimy ze zdrajcami?
Pochylił się nad nią ze złowróżbnym uśmiechem. Dziewczyna zaczęła się szamotać, ale więzy były zbyt ciasne by puścić. .
- Nie, to nie tak! – krzyknęła. – Nie wiedziałam o tunelach! Nie wiedziałam, że ją wybiorą!
Nagle zamilkła, jakby dosłownie ugryzła się w język, gdy zrozumiała, że powiedziała za wiele.
- Wybiorą – mruknął Damir. – Do czego?
Dziewczyna zacisnęła wargi i spuściła wzrok. Naprawdę myślała, że to takie proste? Nawet jeśli nie chciała mówić, nie miała już wyboru. Musiała powiedzieć wszystko, a i tak nie mogła mieć pewności, że dzięki temu przeżyje.
- Kapłanki w Valadii od zawsze były strażniczkami… - zaczęła cicho, przełykając łzy. – Spoczywała na nas ogromna odpowiedzialność. Był… jest pewien przedmiot, który musimy chronić za wszelką cenę. To zadanie nas wszystkich, ale jedna kapłanka zostaje… strażniczką.
- Co to za przedmiot? – zapytał Damir. Był coraz bardziej ciekawy. Może jednak fakt, że półelfka mu uciekła da się osłodzić odebraniem kapłankom tego cennego przedmiotu.
- To… to… Oko Bogów – niemal wyszeptała. – W tym kamieniu zamknięto moce pierwszych magów. Jest taka… legenda… że Cienie, które kiedyś władały światem… wrócą. Dlatego magowie stworzyli Oko…  żeby użyć go w walce gdy nadejdzie czas. Dzięki niemu można posiąść władzę nad jednym lub wszystkimi żywiołami i pokonać wszystkich wrogów.
Damir zamarł. Jako Karmazynowy Rycerz niszczył wszystko co nawiązywało do starych czasów lub miało związek z magią żywiołów lub krwi. Ale taka moc… na wyciągnięcie ręki. Jeśli teraz był potężny, jak wielki mógłby być gdyby zdobył Oko Bogów?
- Gdzie jest ten kamień? – zapytał może nieco zbyt szybko.
Dziewczyna spojrzała na niego. Cała się trzęsła.
- Ma go wybrana w nocy strażniczka… - powiedziała drżącym głosem.
- Kto?
- Nimnar.               
                                      

*


Jeszcze wczoraj, świt powitałby mieszkańców Valadii gęstą mgłą i słodkim śpiewem ptaków. Niedługo później otworzono by bramy i rozbrzmiałby gwar – handlarze rozstawiliby swoje stragany i przekrzykiwaliby się godzinami, by zwabić klientów; karczmarz usiadłby na głównej ulicy i zacząłby grać ludowe pieśni, dzieci biegałyby wokół śmiejąc się beztrosko.
Lecz tego dnia, Valadia się nie obudziła. Wszechobecna cisza otulała zgliszcza miasteczka z upiorną czułością. Wygłodniałe ptaszyska krążyły nisko nad ziemią, wypatrując padliny. Swąd dymu mieszał się z wonią krwi i miasteczko sprawiało wrażenie pustego. Nieliczne, ocalałe budynki stały się teraz schronieniem dla bezdomnych psów z okolicy, które teraz krążyły między martwymi ciałami obwąchując je dokładnie.
Budynek świątyni wznosił się na niewielkim wzgórzu ponad zgliszczami. Drzwi z trudem się otworzyły i stanęła w nich Elilena, najwyższa kapłanka. Ze smutkiem spojrzała na zniszczoną Valadię, swój dom. Zamrugała szybko, gdy poczuła  łzy napływające do oczu i cofnęła się do wnętrza świątyni.
Ocalali mieszkańcy wciąż byli przerażeni. Niektórzy przesiedzieli całą noc patrząc w jeden punkt lub tuląc tych bliskich, którzy przeżyli. Inni trwali jeszcze we śnie, znajdując w nim schronienie przed rozpaczą.
- Matko, trzeba pochować zmarłych – jedna z kapłanek zwróciła się do Elileny, delikatnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
Najwyższa kapłanka skinęła głową. Myślami wróciła jednak do Nimnar. Czy przeżyła tę noc? Elilena wiedziała, że przeznaczenie półelfki będzie wymagało podejmowania trudnych decyzji, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczęła się zastanawiać czy Nimnar znajdzie w sobie dość siły, by podjąć walkę. Pamiętała ją jeszcze jako małą dziewczynkę, gdy nikt nie przypuszczał co ją czeka – nieśmiałą, cichą i wrażliwą na ludzi wokół. Kim będzie musiała się stać, by wypełnić swoje przeznaczenie? Tego Elilena najbardziej się bała.


*


Nimnar obudziła się i towarzyszyło jej takie uczucie, jakby wynurzała się na powierzchnię. Złapała oddech łapczywie i usiadła. W pierwszej chwili nie mogła zrozumieć gdzie jest ani co się stało. Dopiero po chwili uderzyły ją wspomnienia wydarzeń ostatniej nocy. Została naznaczona przez magię, o czym przypomniał jej ciężar sakiewki przytroczonej do pasa. I nagle poczuła, jakby to, co znajdowało się w środku, ciągnęło ją gdzieś w otchłań, przyzywało do siebie. Dotknęła dłonią chłodnej skóry sakiewki i przymknęła oczy. Kolejne wspomnienia zaczęły napływać. Karmazynowi Rycerze, którzy jej szukali. Ucieczka przez las. A później jeszcze swąd dymu i rozdzierający serce wrzask niesiony wiatrem. Nie mogła znieść myśli, że jej ukochana Valadia spłonęła, a ludzie, których znała od dziecka, być może już nie żyją. Na tą myśl, przeszedł ją dreszcz i poczuła łzy napływające do oczu.
- Jak się czujesz?
Otworzyła oczy i ujrzała niską blondynkę w zielonkawej sukni. Uśmiechała się lekko.
- Kim jesteś? – Nimnar zignorowała jej pytanie.
Blondynka pokonała dzielący je dystans i usiadła na krześle przy łóżku. Wyciągnęła dłonie, by złapać Nimnar za ręce, ale półelfka cofnęła się szybko.
- Wybacz – nieznajoma się speszyła. – Nazywam się Greta. Podróżuję z moim bratem, Thoronem.
Nimnar spojrzała na Gretę nieufnie. Zawdzięczała jej życie, ale mimo tego, nie mogła się zdobyć na zaufanie. Dlaczego jej pomogła? Co robiła w środku nocy w lesie? Czy nie wyda jej Karmazynowym Rycerzom przy pierwszej okazji? Nimnar miała mętlik w głowie i nie potrafiła ocenić czy Greta stanowi dla niej zagrożenie. Bała się i najchętniej uciekłaby jak najdalej od nieznajomej, chociaż nie wiedziała, czy jest jeszcze takie miejsce, w którym mogłaby się czuć bezpieczna.
- Przykro mi, że tak się stało – powiedziała cicho Greta. - I, uwierz, rozumiem co czujesz. Karmazynowi Rycerze zniszczyli także mój dom. Naszą rodzinę posądzono o czary… To stało się tak nagle… A nasi rodzice…
Greta otarła łzy spływające po policzku. Mówienie o tych wydarzeniach sprawiało jej ból, ale chciała zapewnić Nimnar, że jest bezpieczna. Półelfka czuła się trochę niezręcznie, słuchając zwierzeń nieznajomej, ale widziała, ile kosztują Gretę te wspomnienia i zrobiło jej się szkoda dziewczyny. 
- Przybyliśmy do Valadii, żeby odnaleźć krewnych, u których moglibyśmy zacząć od nowa – kontynuowała Greta po chwili. – A wtedy wszystko wróciło… Ani ja ani mój brat nie zrobimy ci krzywdy. Wszyscy straciliśmy to, co kochaliśmy najbardziej. Myślę, że potrzebujemy się nawzajem.
Spojrzała na Nimnar z nadzieją. Łzy zostawiły ślady na jej różanych, pulchnych policzkach, ale gdy się uśmiechnęła, pojawiły się urocze dołeczki. Wyglądała przyjaźnie i półelfka mimowolnie odpowiedziała jej uśmiechem. 
- Jestem ci winna podziękowania, Greto – odezwała się Nimnar. – Gdyby nie ty, pewnie już bym nie żyła.
- Dziękuję – powiedziała szczerze półelfka, spoglądając blondynce głęboko w oczy.
Greta pokręciła tylko głową jakby dla niej ratowanie życia było czymś oczywistym i ponownie spróbowała złapać Nimnar za rękę. Tym razem półelfka się nie cofnęła.
- Powiedz mi, kim ty jesteś i będziemy kwita – zaśmiała się Greta.
Nimnar dopiero po tych słowach zdała sobie sprawę, że nie przedstawiła się jeszcze. Ale co mogła o sobie powiedzieć. Wszystko co kochała, kim była, umarło zeszłej nocy. Po ucieczce ze świątyni nie była już kapłanką. Nawet jeśli jest jeszcze jakaś świątynia, nie mogłaby tam wrócić po tym jak zostawiła swoje siostry. Co prawda, zostając, mogła stanowić większe zagrożenie dla kapłanek, bo to jej szukali Karmazynowi Rycerze, ale z drugiej strony, może wtedy zginęłaby tylko ona, a teraz - kto wie ile sióstr zasnęło na wieki. Przez jej jedną decyzję. Kim więc jest teraz? Tchórzem i egoistką – oto jej pierwsza myśl. Nawet jeśli by sobie wmawiała, że uciekła, by chronić siostry, to jednak w tamtej chwili myślała jedynie o tym, by przeżyć. Nie zasługiwała już na to, by nazywać się kapłanką.
- Mam na imię Nimnar – powiedziała cicho. - Valadia jest… była moim domem.
- Jesteś kapłanką? – zapytała Greta.
- Byłam. Zeszłej nocy, gdy Karmazynowi Rycerze weszli do świątyni, uciekłam. Dobra kapłanka nigdy by tego nie zrobiła.
Nimnar nagle zamilkła nie wiedząc, co powiedzieć dalej.
- Lepsza żywa niż dobra – powiedział mężczyzna, który właśnie wszedł do pokoju.
Był dosyć wysoki i miał ciemne, przydługie włosy. Wyglądał trochę jak myśliwy, albo wędrowiec – strój miał bardzo praktyczny, podróżny, a przy pasie przytroczony miecz. Nimnar trochę to zdziwiło, bo nie wyglądał na zamożnego na tyle, by stać go było na kupno miecza, i to, jak zauważyła półelfka, nie byle jakiego. Najwidoczniej skrywali z siostrą wiele tajemnic.
- Thoron! – Greta poderwała się z krzesła i podeszła do mężczyzny, a on z szerokim uśmiechem wziął ją w ramiona.
- Nimnar, to mój brat, Thoron. – Greta odwróciła się do półelfki. Wyglądała na naprawdę dumną ze swojego brata i nie dało się nie zauważyć, że są ze sobą bardzo zżyci. Nimnar poczuła lekkie uczucie zazdrości na ich widok. Chociaż stracili rodziców, mieli siebie, podczas gdy ona, odkąd pamięta, nie miała nikogo.
Nimnar skinęła głową na powitanie.
- Dziękuję za uratowanie mi życia – zwróciła się do Thorona.
Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, a ona poczuła, że mimowolnie się rumieni.




Witajcie, kochani! 

Co mam powiedzieć, po pięciu latach dodaję rozdział drugi. Przez ten czas niewiele pisałam Wrong Path, ale myślałam o tej historii dużo. Tworzyłam ją bardzo długo i jest częścią mnie, więc nie mogłam jej porzucić na dobre. Chcę skończyć Wrong Path tak, jak to sobie kiedyś zamierzyłam. Mam nadzieję, że nadal jesteście ciekawi losów Nimnar, Thorona i Grety, bo i ja sama nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć co ich czeka. Póki co, pozwoliłam im się prowadzić po odrobinę zakurzonej Eyi, ale wierzę, że wkrótce przypomnę sobie wszystkie ścieżki i będę mogła Wam wszystko opowiedzieć.
Jeżeli tu jeszcze jesteście - ściskam Was mocno. 

Wasza Moore 


Obserwatorzy

Nomida zaczarowane-szablony